Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘epidemiologia’

Zmodyfikowana "genetycznie" kukurydza

Zdjęcie autorstwa http://www.flickr.com/people/dawnone/ na licencji cc-by-nc-nd/2.0/

Zaczęło się od potwora, teraz już musi być coraz gorzej. Zajrzałem do rodzimych świrusów na prawda2.info szukając co tam nowego u nich słychać. Wałkują stale te same tematy, wchodząc na kolejne poziomy absurdu, wyszukując kolejne, jeszcze bardziej głupie/zwariowane/kretyńskie strony i źródła. Niestety mało mają materiałów na temat mojej najnowszej zdobyczy książkowej – „Ślady palców Bogów” Grahama Hancocka (co prawda Archeowieści powinny się zająć tym geniuszem, ale uda może mi się stamtąd wyłowić jakieś ciekawe wypiski). Szukałem więc dalej i na osławionym forum INFRA paranormalne znalazłem parę słów. Mało tego było, ale skorzystałem z okazji i postanowiłem zajrzeć do poszczególnych działów. Tym sposobem trafiłem na jedną z ciekawszych historii, w której splatają się pseudonauka, oszustwo i rzetelność w prowadzeniu badań.

Historia zaczyna się tym cytatem:

W 1983 roku setki Hiszpanów zmarło po spożyciu będącego efektem manipulacji genetycznych oleju rzepakowego. Ten olej, badany uprzednio na szczurach, nie wykazywał toksycznych właściwości. Dr. Parke (School of Bilogical Sciences, University of Surrey, UK) ostrzega, że obecnie stosowane procedury testowania genetycznie zmienionej żywności, włączając w to testy na gryzoniach, nie dowodzą jej bezpieczeństwa dla ludzkości. Zaproponował nawet wprowadzenie moratorium na wytwarzanie genetycznie zmodyfikowanych organizmów, żywności i leków.

Oczekiwanie na pierwotne źródło tego cytatu byłoby niedorzecznością, ale aby zachować pełną przejrzystość zalinkuję do miejsca, gdzie go znalazłem – wpisał go użytkownik Conspiracy. W pełnej formie cytat po polsku gugla się 9 razy, w formie skróconej (urywa się przed nazwiskiem doktora Parke) już 18.  Wersja angielskojęzyczna wygląda trochę inaczej (zwracam uwagę na tytuł pana Parke – jakże charakterystyczne zjawisko nieprzywiązywania uwagi do szczegółów):

It is also necessary to recall here that, in 1983, hundreds of people in Spain died after consuming adulterated rapeseed oil although earlier tests had showed that this was not toxic to rats. Following the tragedy, Professor Dennis Parke of University of Surrey School of Biological Sciences, a former chief advisor on food safety to Unilever and British advisor to the US FDA, cautioned that current testing procedures for genetically altered foods including rodent tests were not proving safety for humans.

Można znaleźć liczne modyfikacje i cięcia tego cytatu, wszystkie jednak sprowadzają się do jednego, najważniejszego dla kreatynów i oszołomów celu – quote mining. Jest tylko jeden problem. Znaczy – jest ich sporo, ale jest jeden podstawowy, który niweczy trochę mój cel wykazania działań niecnych agentów bezmyślności. Nie znalazłem oryginalnego źródła wypowiedzi pana Parke. Zarówno cytat po polsku jak i po angielsku każą przypuszczać, że Parke wypowiedział się niedługo po hiszpańskiej tragedii. Zdrowy rozsądek może pomóc wyznaczyć granicę dla słowa following – miesiąc po? Trzy miesiące? Pół roku? Rok? Okazuje się że więcej. Sporo więcej. Parke nawołuje do lepszego testowania genetycznie modyfikowanej żywności. Tymczasem pierwsze testy na genetycznie modyfikowanych roślinach miały miejsce w 1986 roku. Pierwszą rośliną zmodyfikowaną genetycznie dostępną na rynku europejskim był tytoń – pojawił się w 1994 roku. 11 lat po hiszpańskich wypadkach. W pewnym momencie nawet chciałem napisać do Parke i zapytać jak to z tym nawoływaniem było. Niestety profesor Parke zmarł w 2002 roku. Nie ma więc szans na sprostowania kolejnej bredni, jaka jest rozsiewana w internecie. A rozsiewana jest bezmyślnie przez podstawówki, gimnazja, licea, oraz studenciaków. Ba, roznosi je Onet. pl i Tygodnik Solidarność. Poseł Andrzej Kania użył tego cytatu jako argumentu przeciwko GMO w swojej interpelacji do ministra środowiska (W sprawie sytuacji związanej z ograniczeniami we wprowadzaniu żywności genetycznie modyfikowanej oraz transgenicznej produkcji płodów rolnych w związku z wymogami UE oraz zagrożeniami związanymi z wprowadzaniem na rynek naszego kraju żywności wyprodukowanej z użyciem surowców transgenicznych, strona 163).

Ta hiszpańska tragedia nie dawała mi jednak spokoju. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym wydarzeniu, które choćby liczbą ofiar przyćmiłoby Czarnobyl i powinno być rozpatrywane równorzędnie z katastrofą w Bhopalu. Szczątkowe informacje, pochodzące głównie ze źródeł o charakterystyce Radia Erewań dały jednak pewne wyniki i udało się ustalić o które zatrucia chodziło.  Według Wikipedii (która cytuje pierwotne źródła tej nazwy) był to Toxic Oil Syndrome. I tu zaczyna się inna warstwa całej tej historii. Pokrótce o syndromie (todo note: przetłumaczyć kiedyś hasło na polskojęzyczną Wiki) – choroba pojawiła się nagle, miała objawy nietypowego zapalenia płuc/infekcji płuc. Występowała tylko w pewnych rejonach Hiszpanii, często dotykając wielu członków jednej rodziny, podczas gdy omijała np ich sąsiadów. Poszukiwania źródeł tej choroby doprowadziły do wniosku, że przyczyną najprawdopodobniej było zatrucie pokarmowe. W efekcie intensywnych poszukiwań udało się ustalić co jedli wszyscy chorzy – była to sałatka. Pojawiła się w końcu sugestia, że za zatrucia odpowiada zanieczyszczony olej używany do sałatki. Olej ten miał pochodzić od ulicznych sprzedawców, sprowadzających go nielegalnie z Francji. Będąca w 1981 roku poza Unią Europejską Hiszpania broniła swój rynek przed tanim olejem rzepakowym zakazując jego sprzedaży do celów innych niż przemysłowe. Taki przemysłowy olej musiał być przed zaimportowaniem zanieczyszczony aniliną i to właśnie anilina zawarta w nielegalnie sprowadzonym i niedokładnie oczyszczonym oleju wywołać liczne zachorowania (wg ostatnich danych – 20 tysięcy osób) i zgony (ponad 400 osób). Taka przynajmniej była oficjalna, rządowa wersja wydarzeń.

Z wersją tą są jednak liczne problemy. Zdecydowana większość z tych problemów wskazuje dość wyraźnie na źródło choroby zupełnie inne od oleju. Uderzające były między innymi informacje o tym, że wielu chorych nie kupiło oleju od ulicznego handlarza. Mapa występowania choroby pokrywała się tylko częściowo z mapą sprzedaży oleju pochodzącego z przemytu (!) – moje zainteresowania analizą przestrzenną uruchamiają bullshit detektor bardzo szybko. Kolejne działania rządu hiszpańskiego są tak absurdalnie komiczno-tragiczne, że albo komuś zależało na cover-upie albo Homer Simpson podpisywał wszystkie decyzje. Podjęto decyzję o wymianie zanieczyszczonego oleju na czystą oliwę z oliwek by uchronić ludność przed dalszą ekspozycją  – rozpoczęła się miesiąc po spadku liczby zachorowań. Nie prowadzono żadnej ewidencji wymiany, nie kontrolowano wymienianych olejów – zdarzało się, że wymieniano olej silnikowy na oliwę. Urzędnicy i naukowcy kwestionujący rolę oleju w sprawie byli zwalniani ze stanowisk. Handlarze olejem zostali oskarżeni o wywołanie epidemii i, mimo wypowiedzi sądu, że nieznana jest substancja w oleju wywołująca chorobę, zostali skazani na długoletnie pobyty w więzieniu.

Dla mnie największą słabością tej hipotezy jest to, co działo się później. Liczne badania, których celem było znalezienie przyczyn choroby przynosiły tylko nowe hipotezy i wytarte, koszmarne truizmy, które tak tępi Ben Goldacre – more reasearch is needed. Przykładowo praca M. Posada de la Paz et. al. Manufacturing processes at two French rapeseed oil companies: Possible relationships to toxic oil syndrome in Spain poza brakiem potwierdzenia hipotezy o zanieczyszczonym oleju sugeruje:

  • zanieczyszczenie aniliny dodawanej do oleju
  • zanieczyszczenie cystern, w których przewożono olej
  • reakcję chemikaliów użytych podczas rafinacji oleju z aniliną bądź jednym z powyższych zanieczyszczeń

W innej pracy A. Suarez et. al. (Toxic Oil Syndrome, Spain: Effect of Oleoylanilide on the Release of Polysaturated Fatty Acids and Lipid Peroxidation in Rats) próbowali zweryfikować szkodliwość aniliny w oleju podając ją laboratoryjnym szczurom (ha, praca z 1985 roku, pierwotne źródło testowania GMO na gryzoniach?). Oczywiście brak wiążących wniosków, żaden szczur nie umarł na ostrą, nietypową infekcję płuc. Najświeższa praca, opublikowana w listopadzie 2010 roku (C. Quero et. al. Proteomics of toxic oil syndrome in humans: Phenotype distribution in a population of patients.) wskazuje na możliwość różnic genetycznych, które mogłyby wywołać taką reakcję na zanieczyszczony olej.

Daleki jestem od spiskowych bredni, bajek o NWO i reptylianach. Kiedy jednak czytam artykuł w Guardianie, że jest możliwa inna odpowiedź na pytanie o przyczyny Syndromu Trującego Oleju, to zaczynam być zainteresowany. Autor w tym tekście z 2001 roku sugeruje, że prawdziwą przyczyną zachorowań były pestycydy obecne w pomidorach pochodzących z Almerii. Dokładniej mówiąc – związki fosforoorganiczne. Zatrucie tymi związkami według doktora Muro, bohatera artykułu w Guardianie, odpowiadałoby objawom chorych na Syndrom. Ponadto doktor Muro przeprowadził dokładne badania i rozmowy z 5 tysiącami rodzin dotkniętych chorobą i pomidory okazały się jedynym podejrzanym.

Z wielu przyczyn takie podstawy Syndromu były nie do zaakceptowania przez Hiszpanię. Pomidory z Almerii były bardzo ważnym towarem eksportu; sama Almeria była dowodem cudu gospodarczego, gdy na pustyni powstawały liczne szklarnie; najnowsze pestycydy nie mogły przecież nagle okazać się silnie trujące; wreszcie zatrucie olejem z zagranicy dawało realne korzyści hiszpańskim producentom oliwy – kto kupi tańszy, ale niepewny olej od handlarza, jeżeli może od tego oleju umrzeć? Dlatego też rząd hiszpański, prawdopodobnie wspierał wersję z olejem a torpedował alternatywne wyjaśnienia. 29 lat po tragedii nie ma najmniejszych szans na potwierdzenie wersji pomidorowej, natomiast co roku mogą powstawać nowe wersje hipotez olejowych.

Konkluzje, do jakich dochodzi wspominany wyżej artykuł w Guardianie są nieciekawe. Prędzej czy później ktoś znowu stanie na drodze rządu czy korpo. Mam nadzieję, że nie zadrży mi ręka podczas wysyłania manuskryptu do publikacji, kiedy będę miał do wyboru olej i pomidory…

ResearchBlogging.org
Literatura


Suarez, A., Viloria, M., Garcia-Barreno, P., & Municio, A. (1985). Toxic oil syndrome, Spain: Effect of oleoylanilide on the release of polysaturated fatty acids and lipid peroxidation in rats Archives of Environmental Contamination and Toxicology, 14 (2), 131-136 DOI: 10.1007/BF01055602
Posada de la Paz, M. (1991). Manufacturing processes at two French rapeseed oil companies: Possible relationships to toxic oil syndrome in Spain Food and Chemical Toxicology, 29 (12), 797-803 DOI: 10.1016/0278-6915(91)90105-G
Quero C, Colomé N, Rodriguez C, Eichhorn P, Posada de la Paz M, Gelpi E, & Abian J (2010). Proteomics of toxic oil syndrome in humans: Phenotype distribution in a population of patients. Chemico-biological interactions PMID: 21075095

Read Full Post »

Na jednym z wielu pseudonaukowych blogów, żerujących na stale spadającym poziomie nauczania, pojawił się tekst o boreliozie. Autorka wielokrotnie w swoich tekstach pisze rzeczy zabawne, rzadziej przerażająco głupie. Spróbowałem skorygować błędne tłumaczenie, dodatkowo podając źródło pierwotne. W odpowiedzi mój tekst został skasowany (cenzura!!11one) i przeczytałem:

Komentarze trolli nie znających języków ani istoty tłumaczeń-szczególnie medycznych-będą usuwane,ponieważ na to podaję źródła,aby każdy miał okazję zapoznać się z oryginalnym tekstem sam a tym samym potwierdzić słuszność mojego tłumaczenia,którego-wyrastając w wielonarodowej rodzinie-istotę pojęłam dość wcześnie,aby wiedzieć,że dobre tłumaczenie oddaje SEDNO zagadnienia.

Świetnie wam idzie ta walka o wolność wypowiedzi 🙂

EDIT

Na prośbę cześćjacka dodaję oryginał, pochodzący z artykułu przeglądowego w NEJM:

Antibiotic therapy can cause considerable harm to patients treated for chronic Lyme disease or post–Lyme disease symptoms.

Został w rzeczonym blogu przetłumaczony jako:

“Terapia antybiotykowa może pacjentom z symptomami chronicznej boreliozy przynieść potężne szkody.”

Co pozwoliłem sobie skorygować na:

Terapia antybiotykowa może spowodować istotne szkody pacjentom leczonym z objawów chronicznej boreliozy lub zespołu poboreliozowego.

PS – wątpliwości naukowe co do mechanizmu choroby to łatwy żer dla idiotów i oszołomów. Hasło na polskiej Wikipedii nie jest zbyt szerokie, więc będzie trzeba napisać kiedyś notkę prostującą rozpowszechniane w cytowanym blogu brednie.

Read Full Post »

Chwilowy odpoczynek od kreacjonistów, wróżek i potencjonowania wody.
Do napisania tej notki skłoniła mnie krótka informacja, zawarta w ostatnim numerze BBC Wildlife Magazine, dotycząca populacji wiewiórki rudej w Merseyside.

Na początek przedstawię dwóch bohaterów tego wpisu. Pochodzącą zza oceanu wiewiórkę szarą i europejską wiewiórkę rudą (Wikipedia jest źródłem obu plików. Dokładne informacje po kliknięciu w grafiki).


Wiewiórka szara…                                                                        i wiewiórka ruda

Wiewiórki szare zostały sprowadzone do Wielkiej Brytanii pod koniec XIX wieku. Podobnie jak wiele innych egzotycznych gatunków (między innymi walabie, które przez wiele lat żyły w Peak District National Park w Anglii i nadal można je spotkać w południowej Szkocji) zostały przywiezione do licznych parków i ogrodów prezentujących zwierzęta z brytyjskich kolonii. Wiewiórki uciekały bądź były wypuszczane na wolność przez niefrasobliwych właścicieli i bardzo szybko zaaklimatyzowały się w Wielkiej Brytanii. Po jakimś czasie zauważono, że liczebność introdukowanego gatunku dość szybko wzrasta i że zwiększa on swój zasięg. Jednocześnie dało się zauważyć spadek liczebności rodzimych wiewiórek rudych. Zaczęły znikać one z terenów, na których pojawiły się wiewiórki szare. Ekspansja szarych i zanikanie rudych były dość szybkie. W 2006 roku oceniono liczebność wiewiórek rudych na 140 tysięcy (w tym 12 – 15 tysięcy w Anglii), podczas gdy liczebność szarych oceniano na 2 do 4 milionów osobników. Forestry Commission oceniło, że wiewiórkom szarym wystarcza 15 lat od momentu pojawienia się na danym terenie, by zastąpić rude w 100%.

„Wypychanie” wiewiórek rudych z terenów, na których żyły dotychczas (jak i zobrazowanie braku możliwości koegzystencji obu gatunków) pokazuje powyższa mapa (źródło: Conservative Issues UK). Po lewej stronie kolorem czarnym zaznaczono występowanie wiewiórek szarych, po prawej wiewiórek rudych. Jak widać główne obszary występowania rudych do Szkocja, zachodnia i południowa Irlandia oraz kilka wysp (dosłownie i w przenośni) na terenie Anglii i Walii. Jednym z tych obszarów jest wybrzeże Merseyside, w pobliżu Liverpoolu – o lasach Formby będzie trochę później.

Co sprawia, że wiewiórki szare tak łatwo wygrywają konkurencję z rudymi? Przede wszystkim, mimo pewnych podobieństw, różnią się te dwa gatunki dość mocno, choć zajmują zachodzące na siebie nisze ekologiczne. Szare są większe i trochę inaczej zbudowane. Mogą ważyć nawet 2 razy więcej niż rude, mają też grubsze warstwy tłuszczowe pod skórą. Ponadto korzystając częściowo ze zjawiska opisanego regułą Bergmana, w razie niekorzystnych warunków pogodowych (choćby takich, jakie występują w Wielkiej Brytanii podczas zimy 2009/2010) , mają większe szanse na przeżycie. Dodatkową przewagą wiewiórek szarych jest ich specyficzny behawior. Conservation Issues UK podaje, że wiewiórki rude spędzają około 33% czasu na ziemi, resztę w koronach drzew. Wiewiórki szare natomiast mogą spędzać do 80% czasu na ziemi. Szczególnie przydatne jest to jesienią, gdy zwierzęta mogą korzystać z pokarmu, który opadł już na ziemię. Szacuje się, że wiewiórki szare jesienią tyją o 20%, podczas gdy wiewiórki rude zaledwie 10%.

Poza czynnikami ekologicznymi, wiewiórki szare mają jeszcze jednego „asa w rękawie”. Problem ten nie był rozpoznany przez długi czas, a zdaje się mieć bardzo duży wpływ na populację wiewiórki rudej w Wielkiej Brytanii. Wiewiórki szare są nosicielami squirrel parapoxwirusa. Większość szarych wiewiórek jest odporna na działanie tego wirusa, dlatego ic śmiertelność jest minimalna. Znacznie gorzej wygląda sytuacja wiewiórek rudych – u tego gatunku śmiertelność sięga 100%. Wszystkie populacje wiewiórek rudych, które mają bezpośredni kontakt z szarymi, prędzej lub później są dotykane przez chorobę. W miarę bezpieczne jak dotąd okazały się niewielkie populacje wiewiórek na wyspach Wight i Brownsea.

Choroba bardzo poważnie zmniejszyła liczebność populacji, która szczególnie mnie interesuje – tej w Merseyside. Jak bardzo poważnie? Według liczących regularnie wiewiórki w 2008 roku populacja osiągnęła najmniejszą notowaną liczebność – ocenianą na zaledwie 150 osobników.

Dane pochodzą ze strony Red Squirrel Survival Trust i pokazują liczbę zaobserwowanych wiewiórek, co według organizacji odpowiada około 15% rzeczywistej liczebności zwierząt.

Dodatkowo, dzięki działalności BioBank Merseyside, stworzona została mapa występowania wiewiórek rudych w Merseyside na podstawie ostatniego liczenia, jesienią 2009 roku:

Jeden kwadrat ma bok o długości 1 km. Mapa pochodzi stąd. A co takiego właściwie napisał BBC Wildlife Magazine? Podał informację, że jest nadzieja na uratowanie wiewiórek, cytując dane o wzroście liczebności.

Szczególnie interesujące zjawisko wpływu introdukowanego gatunku na rodzimą faunę (i florę) może mieć znaczenie również dla Polski – brytyjskie wiewiórki szare są izolowane od reszty kontynentu Kanałem La Manche, jednak istnieją populacje tego gatunku we Włoszech i Niemczech. Jeżeli zawędrują do Polski i będą nosicielami wirusa – biada naszym rudym.

Read Full Post »

Szef Glaxo-SmithKline opublikuje dziś na licencji Public Domain 13 500 związków chemicznych, które mogą pomóc w zwalczaniu malarii. Dodatkowo zaoferuje 8 milionów dolarów dla naukowców chcących pracować nad poszukiwaniem skuteczniejszych leków – w udostępnionym przez firmę laboratorium w Tres Cantos w Hiszpanii. Cały tekst w Guardianie:

Glaxo offers free access to potential malaria cures | Science | The Guardian.

To jak dokładniej ta big pharma chce nas wybić? Czekam na następne wyjęte z kapelusza idiotyczne propozycje.

Read Full Post »

Mimo zachęceń ze strony ztrewq, czuję się po części zobowiązany do kontynuowania drążenia tematu naszych lokalnych i światowych ekspertów od grypy. Część pierwsza tego cyklu znajduje się tutaj.

Na początek pozwolę sobie sprostować informację zawartą w komentarzach u pewnego blogera – w pisanych przeze mnie tekstach nie ma manipulacji. Przedstawiam fakty, ich ocenę należy przeprowadzić samemu.

W poprzednim wpisie napisałem, że kolejnym ekspertem, którego dokonania na polu epidemiologii i wirusologii będzie znany i lubiany David Icke, jednakże ilość materiałów dostępna na jego temat rozdęła na razie tekst ponad możliwe i akceptowalne rozmiary. David Icke jest bowiem dostarczycielem zabawnych newsów na skalę światową. Dlatego też w dzisiejszym wpisie skupię się na osobie nieustraszonej dziennikarki – Jane Burgermeister.

Zgodnie z wielokrotnie używanym już schematem – jeśli nie masz wystarczających autorytetów popierających sprawę – nadmuchaj te, które już są w twojej drużynie – Jane Burgemeister dość szybko awansowała z freelancera publikującego czasem w Nature (tu o prawie patentowym w Szwajcarii, tu o niemieckim programie biotechnologicznym, tu o węgierskich wynalazkach biotechnologicznych, tu o wpływie lasów deszczowych na redukcję ilości CO2 w atmosferze) i  British Medical Journal (ciekawostka – napisała dla tego czasopisma komentarz do decyzji o deportacji z Polski cudzoziemców chorych na choroby zakaźne – wstęp do przeczytania tutaj) na głównego wojownika o wolność ludzkości od niosących śmierć szczepionek.

Niestety wraz z pojawieniem się nowej grypy jej działania straciły spójność. Począwszy od najstarszych linków dodawanych na wykop z ekspertem Piotrem Beinem, paranoja,  jaką charakteryzują działania Burgermeister zatacza coraz szersze kręgi. Początkowo zacząłem szukać czegokolwiek konkretnego, nie będącego kopią przekazów Waldemara i spółki po polsku bądź linków do filmów w serwisie Youtube, na których bojąca się o swoje życie Burgermeister opowiada drżącym głosem o swojej samotnej walce z potężnym i bezwzględnym przeciwnikiem. Zwracam jednak tutaj uwagę na bardzo istotny fakt – nie uważam międzynarodowych koncernów medycznych za urzeczywistnienie idei Dobrego Samarytanina. Koncerny chcą zarabiać i robią to bardzo dobrze. Przestrzegam jednak przed nadmiernym wpływem najstarszych filmów z Jamesem Bondem – źli ludzie na tym świecie to bardzo rzadko Doktor No lub Ernst Blofeld. Są tam z pewnością ludzie źli, chciwi, ale naprawdę małe jest prawdopodobieństwo, że na stanowiskach kierowniczych są masowi mordercy – geniusze.

Wracając do tematu – poszukiwałem informacji niezależnych, pochodzących od współpracowników bądź znajomych Burgermeister. W ten sposób trafiłem na dość ciekawe informacje. Fakt, że źródłem ich jest inny oszołom, Alex Jones i jego siedlisko truthseekerów. Postanowiłem jednak iść tym tropem.

Jak się okazuje ruch walki z niebezpiecznymi szczepionkami nie jest tak jednolity jak by mogło się wydawać. Zgodnie z zasadą trust no one obowiązującą praktycznie wszystkich truthseekerów (każdy może być agentem Reptylianów/rządu/grupy Bilderberg/Żydów/Iluminatów) Burgermeister nie była brana na początku do końca serio – nie wszyscy wierzyli jej zapewnieniom o dowodach. Szybko jednak dzięki przyłączeniu się do dzielnego doktora Billa Deagle w walce z morderczymi szczepionkami zdobyła zaufanie walczących o prawdę.

Mały detour – temu panu warto poświęcić kilka wersów.

Kim jest Bill Deagle? Dla niektórych jest bohaterem walczącym o prawdę. Opowiada o głęboko sięgających konspiracjach, które mają na celu kontrolę ludzkości i wszczepianie czipów (oh, really? na blogu grypa666 temat powtarzany do znudzenia), o 9/11 inside job i jeszcze paru rzeczach. Prowadzi strony internetowe informujące o tych spiskach (może film DVD za jedyne 98 dolarów?) oraz o korzyściach z używania suplementów (może zestaw chroniący przed infekcjami za niecałe 360 dolarów?). Dla ludzi posiadających iloraz inteligencji trochę powyżej przeciętnego chomika – Bill Deagle jest po prostu mitomanem. Prawdziwą krzyżówką Davida Icke i Matthiasa Ratha. Rozległość jego paranoi jest wprost zdumiewająca. Przekracza to moją chęć pisania o nim – dostarczyłby tutaj tematów do pisania na następne lata. Dlatego zamiast rozwlekać polecam zgrabny opis jego absurdów wypunktowany na blogu Swallowing the camel (część pierwsza tutaj, część druga tutaj).

Wśród walczących o prawdę obok Billa Deagle jest również dr True Ott. Z tego co udało się znaleźć dr Ott ma doktorat z żywienia. Kiedy słyszę o takich kwalifikacjach, zapala mi się czerwona lampka ostrzegawcza – przede wszystkim dzięki książce Bena Goldacre Bad Science. Dlaczego? Goldacre opisał w książce o kwalifikacjach naukowych i zawodowych znanej brytyjskiej popularyzatorki zdrowego żywienia Gillian McKeith. McKeith zdobyła doktorat metodą kursu korespondencyjnego na nieakredytowanej nigdzie uczelni. Ponadto Goldacre zdobył certyfikaty żywieniowca (takie jakie posiada McKeith) dla swojego martwego kota. Żywieniowiec dr Ott również nie rozczarowuje. Jednym z jego celów jest walka z Szatanem, którego – jak powiedział Gregowi Szymanskiemu – widział na własne oczy.

Z lekka szokujące wydaje się być to działanie Jane Burgermeister – pisanie do Nature i BMJ, zainteresowanie tematami zarówno biotechnologicznymi jak i środowiskowymi oraz prawnymi. Środowisko truthseekerów zdaje się przyjęło ją dość szybko i ochoczo. Jednakże sielanka nie trwała zbyt długo. Wpis z 29 lipca 2009 roku na blogu Labvirus (w skrócie – autorzy twierdzą, że wirus grypy jest bronią biologiczną) opublikowali tę notkę. Autorzy (związani z Deagle i Ottem) oskarżają Burgermeister o oszustwo. Pomimo próśb o dowody złożenia oskarżeń Jane nic nie przedstawiła (przynajmniej według informacji z tego bloga). Podważają jej wypowiedzi na temat złożenia jakiegokolwiek doniesienia zarówno w Austrii czy w USA. Oskarżają ją o paranoję (sic!), o kłamstwa, o defraudację. Nie jest to jedyne źródło takich informacji. Na jednym z for dyskusyjnych we wrześniu toczyła się dyskusja, brały w niej udział osoby, które kontaktowały się z Burgermeister. Jane przedstawiła wg nich swoje wpisy na blogu (sic!) jako dowody na złożenie doniesień do FBI. Rozmiar paranoi Jane Burgemeister jest widoczny również w nazwie prowadzonego przez nią od kwietnia do sierpnia bloga Birdflu666 (i polskiego odpowiednika ze swojskim ekspertem Piotrem Beinem Grypa666), kiedy przeczyta się jej tekst pt. Czy rządzą nami sataniści? zamieszczony na Bibule (tłumaczem niezawodny Piotr Bein). Wreszcie pojawiają się głosy, że Jane Burgermeister jest tzw. Fałszywą Flagą – podważającą wiarygodność (sic!) prawdziwych truthseekerów.

Co sprawia, że ktoś, kto ma zarówno racjonalne podejście do tematów nagle przekracza granice śmieszności? Co może popchnąć do publikowania filmów na Youtube i bycia łączonym z Davidem jaszczury rządzą światem Icke?

Read Full Post »

Oświadczenie Państwowego Zakładu Higieny (dostępne tutaj – PDF) na temat twórczości profesor Majewskiej. Opublikowane po raz pierwszy na Modnych Bzdurach.

Read Full Post »

Uznałem, że przyda się kolejny nudny przerywnik między notkami debunkującymi głupoty, kłamstwa i przeinaczenia.

Tym razem trochę więcej o wykorzystaniu satelitów na przykładzie mechanizmów używanych w moim projekcie.

Jednym z głównych narzędzi w tej dziedzinie wiedzy jest  NDVI (Normalized Difference Vegetation Index). Polega to na rejestrowaniu rożnych długości światła odbitego od powierzchni i wszystkich obiektów znajdujących się na powierzchni Ziemi. Jak widać na tym rysunku:


Rycina pobrana ze strony Earth Observatory

założenia są genialnie proste – porównywanie odbicia światła o długości fali istotnej w procesie fotosyntezy. Stąd można wyciągać dalsze informacje. Jeżeli częstotliwość przelotu satelity nad badanym obszarem jest odpowiednia (zależny od rozmiaru piksela – im większy obszar objęty zdjęciem, tym większa częstotliwość jest możliwa) można uzyskiwać dokładne informacje dotyczące okresu wegetacji. Dla moich badań te informacje mogą być niezwykle istotne. Nie ma (a przynajmniej jeszcze nie znalazłem) metody, która lepiej opisywałaby warunki żywieniowe gryzoni na wybranym terenie. Mając dane dotyczące populacji zarówno przestrzennie (odłowy gryzoni na 27 powierzchniach reprezentujących różnorodne środowiska badanego obszaru – co pół roku) i czasowo (odłowy gryzoni na 4 powierzchniach badawczych co 3 tygodnie przez cały rok) oraz dane dotyczące poziomu infekcji (badania serologiczne próbek) mamy w miarę spójny obraz populacji i jej stanu zdrowia. Brak jednak rzetelnej, powtarzalnej i kwantyfikowalnej metody opisu środowiska. Wartości indeksu wegetacji mogą powiedzieć bardzo wiele o środowisko i pożywieniu gryzoni. Jeśli przedstawimy te wartości na wykresie, możemy zaobserwować takie aspekty, jak:

  • początek okresu wegetacji jak i koniec
  • stopień intensywności wzrostu i spadku procesów fotosyntezy (czyli po prostu – z punktu widzenia gryzoni – produkcja żywności)
  • maksymalne wartości fotosyntezy
  • długość okresu wegetacji
  • itd

Używam tutaj określenia „okres wegetacji” zamiennie z fotosynteza zakładając ze te terminy są jednoznaczne podczas omawiania NDVI.

Można także uzyskiwać kolorowe mapy, dające wizualizacje uzyskanych danych (przykładowo Kanał Panamski, kolory sztuczne):

Zdjęcie pobrane ze strony Remote Sensing Tutorial.

Jest to jedno chyba z najprostszych sposobów na wytłumaczenie
działania. Wiele różnorodnych satelitów ma zainstalowane bardzo rożne
rodzaje detektorów. Wspomniana długość światła (widzialne czerwone i
podczerwone) jest jedna z wielu możliwych kombinacji.

Będąc przede wszystkim ekologiem, raczej nigdy nie będę ekspertem w dziedzinie wykorzystania satelitów w badaniach ekologicznych. Mam jednak pewne doświadczenie nabyte w obecnym projekcie, dlatego mogę skierować szukających szerszych informacji do lepiej zorientowanych osób i lepszych źródeł. Jako że współpracuję z Uniwersytetem w Louvain la Neuve, mogę bezczelnie polecić znanych mi fachowców. Jednym z nich jest Eric Lambin, w tym roku nagrodzony przez National Academy of Science.  Ponadto w Louvain la Neuve pracuje Sophie Vanwambeke, która specjalizuje się w opracowywaniu danych geograficznych i epidemiologicznych.

Przykładowa literatura (jest tego sporo, łatwo znaleźć przy pomocy Google):

Multi-level Analyses of Spatial and Temporal Determinants for Dengue Infection S Vanwambeke, BHB van Benthem, N Khantikul, C Burghoorn-Maas, K Panart, L Oskam, E Lambin, P Somboon  Int J Health Geogr. 2006; 5: 5.

Read Full Post »

W celu chwilowego odetchnięcia od bzdur i idiotów te bzdury rozprowadzających, postanowiłem się skupić na tym co tak naprawdę mnie interesuje. Zwłaszcza w kontekście bredni o dżumie rozprzestrzenianej na Ukrainie.

Pracuję w środowisku interdyscyplinarnym, skupiającym zoologów, botaników, matematyków, geografów, weterynarzy, meteorologów i ekologów. Ponadto na konferencjach, w których dotychczas brałem udział spotykałem także ludzi z WHO, ekspertów od kontroli chorób, nawet przedstawicieli rządów krajów, w których niektóre choroby zakaźne stanowią problem. Pomimo dobrego samopoczucia większości Europejczyków i coraz częstszej histerii wywołanej szczepionkami (a nie samymi chorobami) tendencje światowe występowania groźnych chorób zakaźnych nie są tak optymistyczne, jak nam w Europie mogłoby się wydawać. Wiele chorób nadal zabija ludzi w najlepsze – w 2008 roku malarią zarażonych było 247 milionów osób, z czego blisko 881 tysięcy zmarło. Inne (spośród dziesiątek) choroby to chociażby leiszmanioza (12 milionów zarażonych na świecie), gruźlica (1,6 miliona zmarłych w 2005) a nawet – mimo niewielkiego obecnie występowania na świecie w porównaniu z Czarną Śmiercią – dżuma, która występuje w wielu rejonach świata – w zachodniej części Stanów Zjednoczonych, Chinach, Indiach, Kazachstanie i na Madagaskarze.

Madagaskar i Kazachstan są szczególnie interesujące z mojego punktu widzenia, gdyż są to tereny badawcze, na których pracują inni członkowie mojego projektu. Sandra Telfer zajmuje się występowaniem dżumy na Madagaskarze, podczas gdy całkiem spora grupa badaczy z Wielkiej Brytanii, Belgii i Kazachstanu interesuje się tą chorobą na terenie Azji Środkowej.

Jednym z ciekawszych elementów studiowania epidemiologii jest często możliwość odejścia od szalek i preparatów mikroskopowych i skupienie się na tzw. szerszym spojrzeniu. Przykładem takiego spojrzenia są prace Stephena Davisa i Herwiga Leirsa dotyczące dżumy w Kazachstanie. Zajmują się oni modelem matematycznym (opublikowanym w Science) pozwalającym przewidywać epidemie dżumy na terenie kazachskiego stepu. Głównym gospodarzem bakterii Yersinia pestis na terenie Kazachstanu jest myszoskoczek wielki (niestety muszę się posiłkować angielska Wikipedią, bo polski tekst o tym gryzoniu jest po prostu tragiczny). Na tym właśnie gatunku teraz się skupię. Myszoskoczki żyją w koloniach. Kolonie te najczęściej składają się z członków jednej rodziny. Kolonia taka zajmuje obszar o kształcie mniej więcej koła. Na terenie tego koła myszoskoczki „czyszczą” cala wegetacje. Tworzą się w ten sposób plamy gołej ziemi, otoczone normalna wegetacją. Na podstawie obserwacji (w gigantycznym uproszczeniu!) jaki odsetek koloni jest zasiedlony (liczebność gryzoni zmienia się z roku na rok – wiele systemów mieszkalnych w okresach niskiej liczebności pozostaje pusta) można obliczyć prawdopodobieństwo wystąpienia dżumy. Problemem jest to, ze monitorowany obszar jest nie przymierzając – porównywalny rozmiarami z terytorium Belgii. Dlatego tez szuka się metod, które znacznie obniżyłyby koszty takiego monitorowania. I tu z pomocą przychodzi Google. Oto widok z wysokości 2km:

Białe plamki widoczne na zdjęciu to właśnie kolonie myszoskoczków.

Jedynym problemem może być częstotliwość aktualizacji, bądź (podobno najczęstszy problem ludzi, którzy chcą na serio pracować z Google Earth) brak zdjęć o odpowiedniej rozdzielczości.

Jednak widać tutaj potencjał do wykorzystania przy prognozowaniu ryzyka. Przy nakładzie kosztów (odejmując satelity, które i tak już są na orbicie) znacznie niższym niż analizy laboratoryjne (przy przetestowaniu skuteczności modelu w przewidywaniu wystąpienia epidemii) taka metoda może być bardzo skuteczna do monitorowania rozległych terenów Azji Środkowej. Należy jednak zaznaczyć, że metoda ta opiera się o wieloletnie obserwacje głównego gatunku nosicielskiego w środowisku naturalnym i transfer tej metody na inne tereny (na których główny gatunek – gospodarz jest inny i ma inną biologię/ekologię) może być zupełnie nieefektywny.

Read Full Post »